Są takie dni, kiedy myślę, że jedyne czego mi potrzeba do szczęścia to więcej zdań złożonych. I nie. Nie jestem filologiem, który zakochał się w składni. Jestem matką, która pada na pysk.
PORANEK
O Jesu! Już?! Która godzina? Spij! Nie? Mleczko z miodem? Ok. Jeszcze chwilka. O już już za sekundkę. No już. Nie? Chciałeś kakao? Trudno. Pij co jest. Nie, nie zrobię. W takim razie, ok. Popłacz sobie. Rycz i tak Ci nie zrobię kakałka. Co będziesz tak płakać może coś zjesz? Co zjesz? Naleśniczki? Placuszki z jabłkami? Placuszki, ok. No musisz chwilkę poczekać. Wrzucimy jajko. O tak, brawo! dodamy mąkę. Nie tyle! Kurde, czy ty zawsze musisz ja rozsypywać? Jeszcze mleko. Tylko powolutku. O pięknie! Nie, nie będziemy używać miksera, bo Twój brat śpi. Nie, bo go obudzimy. O zobacz, zobacz jak mamusia super miesza łyżką. Patrz jak fajnie! Teraz zatrzemy jabłuszko. Najpierw je obierzemy. Nie, ty nie możesz. Nóż jest ostry, mógłby zrobić Ci krzywdę. O wspaniale! Rach ciach ciach i już zaraz będą gotowe placuszki Nie, jeszcze nie są. Musisz chwilkę poczekać. Najpierw musimy je usmażyć. Nie, nie Ty nie możesz wkładać na patelnie. Patelnia jest gorąca. Mogłaby Cię oparzyć. O zobacz jak mamusia to robi. I siuuuup na patelnię.
Nieustannie balansuje na pograniczu Wybuch- Płaczu-Berbecia i Wybuch-Krzyku-Matki, działając na polu minowym pt. obudzenie drugiego byczka, który może mieć ochotę na dziabnięcie osłabionej tocząca się corridą toreadorki.
Wychodzę. Wychodzę niestety tylko na pierwszą prostą po 15 minutach od morderczego “mamo!” o 6 rano, już pachnie placuszkami, już oczami wyobraźni widzę tę aromatyczna parę unoszącą się nad kubkiem porannej kawy, gdy nagle budzi się drugi. Krajst! Mój instynkt przetrwania mówi: uciekaj! Ale jak tu biec boso w piżamie o świcie, w dodatku, kiedy się biegać nie lubi. Mózg wysyła komunikat: poziom dopaminy i noradrenaliny wzrasta, poziom endorfin i serotoniny krytycznie niski. Bliskie spazmatyczne ruchy ciała, potok niecenzuralnych słów i ogólne wkurwienie.
Im dalej, tym gorzej. Tym krócej.
WYJŚCIE NA SPACER
Szybciej! Nie te. Tamte. O tak. Nie. Zostaw go. Przestańcie. Ubierz się. Załóż czapkę. Nie bij go. Dawaj, pomogę Ci. Mógłbyś czasami się już sam ogarnąć. Dobra, wychodź. Co? Kupę? Kuźwa! Nocnik. Szybko. Siadaj! Rob, my się ubieramy. Ty, stój! Poczekaj! Zaraz pójdziemy! Ubieramy się. Prawa nóżka. Lewa. Nie ciągnij mnie za włosy! Wstań. Podnieś głowę do góry. No ja Cię! Przepraszam! Nie chciałam! Ach ten zamek wstrętny. Czego zapomniałeś? Nie wiem, gdzie. Nie będziemy teraz szukać. Weź to. Przestańcie się kłócić! Proszę. Ty bierzesz to, a Ty to. Nie ma gadania. Do auta.
Obawiam się, że nie dałybyście rady przeczytać całej mojej relacji z tego dnia, więc chcąc utrzymać Was przy pełni zdrowia psychicznego, odpuśćmy sobie torturę przechodzenia przez: CZAS –Spać. Bez gadania– DRZEMKI, PORA- Za tatusia, za mamusię-OBIADOWA, CZAS- Nie możecie zająć się przez 5 minut sami?!-ZABAWY.
hehhe. no bylo ostrzeżenie, ze blog wywoluje mocne wmocje i silny rechot. Przecudnie opisane 🙂
Szukam pokrzepienia, że nie jestem jedyną taką matką mającą takie dni 🙂
Och nie jesteś na pewno ?. Twoje wpisy to mi dają pokrzepienie ?, nie jestem jedyna zła – uff ?
A takie komentarze to mi dodają otuchy! Jesteśmy już więc na pewno dwie diablice!