Czemu bawisz się teraz w małpy?
– cisnął we mnie nieomal miażdżąc mnie swoim lodowatym spojrzeniem.
Dziecko nie jadło od dwóch miesięcy bananów. Na pewno biedny ma niedobór potasu i magnezu.
– odpowiedziałam starając się odeprzeć atak strzałem z bazuki. Jako naukowiec mam w tym wprawę. Trust me. Wystarczy znaleźć jakiejś światowej rangi argument. Tutaj udało mi się całkiem nieźle, bo i głód i niedożywienie w jednym.
– Uu. Uu. Uu. Małpa chce banana!!
– krzyczy zamknięta w klatce, to jest koszu na pranie małpa to jest dziecko, wspierając moją flankę.
Podaję jej-mu kawałek przez podajnik na jedzenie dla małp, czyli wydrążone w koszu uchwyty. Jestem tak zaabsorbowana tworzeniem kolejnych argumentów dla męża za zabawą w małpy, więc odruchowo w bliżej nieokreślonych, lecz zdecydowanie za szybko następujących po sobie odstępach czasowych podaję kolejne porcje pokarmu.
Przecież mieliśmy już wychodzić, a Ty urządzasz jakiś teatrzyk.
– określił sytuację zgodnie z prawdą małżonek.
Czas nie zając. A zdrowie dziecka i owszem.
– metafor się zachciało dozorcy małp.
Już wychodzimy. Jeszcze tylko jeden kawałeczek bananka i lecimy.
-tutaj -przyznaję się- w jednym zdaniu wturlały mi się na język 3 kłamstwa: 1. już, 2. jeden kawałeczek, 3. lecimy. No ale, przecież retoryka jest sztuką prowadzenia sporów, nie twierdziłam nigdy, że jestem w niej mistrzem.
Kiedy ja tworzę płomienne przemowy o ogromnym znaczeniu rzeczonego banana w dzisiejszym stanie odżywienia mojego dziecka, mój mąż jak zwykle przechodzi w tryb uśpienia. Jak na sprzęcie rtv/agd- czerwona lampka zapalona. Zieloną wyłączył po metaforze z zającem.
A małpa siedzi cicho jak makiem zasiał, co niechybnie wskazuje na zbliżający się rytuał przejścia mamusi z dozorcy małp we wredną małpę.
Otwieram klatkę, to jest kosz na pranie i już wiem, że dobrze to już było.
Małpa wymazana 8 kawałeczkami żółciutkiego bananka od dużego palucha u stopy po grzywę, o ubrankach nie wspominając oczywiście. Wyjmuje tego ślimaka, który jeszcze 3 minuty temu był przecież kurde małpą i pytam na skraju sama-nie-wiem-czego:–
-I co to ma być?! –
– No co? Tak szybko dawałaś, że nie nadążałem, więc te kawałki upadały raz na mnie, raz obok. Potem zacząłem się kręcić, bo chciałem wyjść, ale siedziałaś na pokrywce i nie mogłem. –
Banan na twarzy. Chociaż to musi zostać z tej opowieści. U Was też 🙂
jak dobrze zacząć dzień od śmiechu ! 🙂
hah udanego dnia! 🙂 pozdrawiam
no i banan pozostanie 😀
Ha ha ha 😉 skąd ja to znam 🙂
Rzeczywiście bananowa historia !
Haha ! Świetne napisane ! 😉
Super artykuł 😀 dawno się tak nie uśmiałem!
hahaha ! Super !
Ha ha HA ! 🙂 Super !
Super historia 🙂
Hahahaha ! Beczka śmiechu i wesela ! 🙂
Hahaha ! Superrrr historiaaa !! Pozdrawiam ! 🙂
Super historia!! 🙂
fajne story 😀
Super historia
fajny wpis 🙂
Swietna historia