Kuźwa ręce mi czasem opadają. Człowiek po kilku fakultetach, przeżył pół życia ucząc się, czytając, poszerzając horyzonty. Światły powinien być, inteligentny, powinien znać sposoby, aby być górą w pojedynku z 4-latkiem, a tu nawet z 2-latkiem przegrywam raz po raz.
Jak żyć? Jak być matką i nie zwariować? Jak być nadal człowiekiem?
Po cholerę te wszystkie mądrości, skoro koniec końców emocje biorą górę. Mózg zamroczony nagłym wylewem krwi do żył, kiedy po raz setny próbujesz utrzymać w stępie tego ogiera zwanego „cholera jasna mnie zaraz strzeli”, a ten bez komendy zrywa się do galopu.
Każda z nas zna ten moment. On się zbliża. Czujesz to całą sobą. Emocji jest coraz więcej, niczym wody w dziurawym statku. Nie chcesz iść na dno, więc ratujesz się tym, czym możesz. Przed tym typem katastrofy ratują na chwilę bajki z youtube. Ale skażenie umysłu teoriami dotyczącymi skutków eksponowania dziecka na kontakt z ekranem, nie pozwala Ci uniknąć armagedonu bez Twojego osobistego wkładu i z drgającą od stresu powieką i ze ściśniętymi wargami- na wypadek, gdyby któreś dziecko próbowało się z Tobą skomunikować- wyłączasz tą niezastąpioną, elektroniczną i niestety ułomną nianię. Nie masz innej, kuźwa.
No i dalej- festiwal pomysłów:
Ciastolina? Lego? Skakanie po łóżku? Książki? Może chowanego? No dobra, ale na naleśniki na pewno macie ochotę. To może pójdziemy na dwór i poszukamy ślimaków? Nie? Wszystko nie?
[No to się kuźwa gońcie!!!]
No to, co moje kochane maleństwa mają ochotę porobić?
[Czy ja właśnie powiedziałam, kochane?? Dzieci, mamusia przeprosi na chwilkę, bo musi do psychiatry.]
Jakby jakiegoś skana przeze mnie przepuścili to by na 130% wyszło niezrównoważenie emocjonalne, rozszczepienie jaźni, a do tego chroniczny niedobór snu oraz endorfin a także pilną potrzebę suplementacji organizmu polifenolami obecnymi w najczystszej postaci wyłącznie w czerwony winie.
Ale jedziemy z tym koksem
Bawimy się jakoś mozolnie. Nic nie idzie. Nic nie chwyta. Dzieci znudzone, jakby przeciągnięte po czwartej mszy w Święto Matki Boskiej Gromnicznej, po Litanii do Najświętszej Rodziny i piątym różańcu. I do tego, co chwila opór sponsorowany przez słowo „nie”. Nie tak. Inaczej. Nie to. Tamto. Nie będę. Nie lubię.
Jakimś absolutnie kosmicznym pozytywnym zbiegiem okoliczności tatuś pojawia się wcześniej z pracy. Ło matko przenajświętsza! Co za radość! Mój Ty bohaterze! Mój Ty wybawco! – krzyczysz od progu. Mąż całkowicie oniemiały i delikatnie oszołomiony epitetami, które ostatnio słyszał w noc poślubną 10 lat temu, przenikliwym wzrokiem próbuje odkryć przyczyny Twojego entuzjazmu na jego widok. Daje Ci buzi, ukradkiem wącha- trzeźwa jak pień. Co jest?
– Twoja mama przyjeżdża na weekend? Nie? Wychodzisz gdzieś dziś wieczorem?
– Wychodzę teraz!
– Przecież ja muszę odpocząć po pracy!
– Nie grzesz chłopie! Nie masz pojęcia co to jest praca!
Zarzucam kurtkę i trzaskam drzwiami w laćkach i bluzie uciapanej rosołem z ciastoliną przyklejoną do skarpet. Nieważne. Idę. Idę dziarsko przed siebie. Boszzzzzz! Jak powietrze pięknie pachnie! Ptaki śpiewają! [ostatnie zdanie dodała wyobraźnia z wdrukowaną kalką schematu idylli] Hmmm, tylko co może robić matka dwójki dzieci z przeoraną psychą w tak alternatywnie odświętnym stroju zimą, o 18 na zewnątrz?
?
?
Wracasz po 10 minutach do domu, powłócząc leniwie odnóżami. Nie wiesz już sama, czy to ze zmęczenia, czy z braku wymuszonego dziecięcym płaczem pośpiechu czy dlatego, że uświadamiasz sobie, że nawet wychodząc z domu jesteś przywiązana do swojej budy niewidzialnym łańcuchem zwanym „byciem matką”.
Kupiłam ten chleb
– rzucasz w eter (co najmniej jakbyś spodziewała się podziękowań, a przecież nikt z Twoich domowników poza Tobą nie monitoruje stanu zapasów prowiantu) i wracasz na stanowisko pracy nr. 2, to jest kuchnię, aby po „chwili dla siebie” (którą dziś postanowiłaś spędzić w spożywczaku) móc wznowić działanie linii produkcyjnej pt. przygotowywanie posiłku.
Miałam już niejeden dzień zdań prostych, ale dziś upadłam i nie wiem, czy powstanę jutro. Jak żyć? Jak być matką i nie zwariować??
Ciśniensię na usta cytat z piosenki „…you’re not alone…” 😛 znam to, mam to, rozumiem, wspieram i popieram 😀
Ciśniensię na usta cytat z piosenki „…you’re not alone…” 😛 znam to, mam to, rozumiem, wspieram i popieram 😀
Ja jeszcze trgo nie mam, u mnie planowo zacznie się walka od polowy kwietnia… szczerze nie wiem czy man sie cieszyc czy zaczsc bac ??
ZNAM. ŁĄCZĘ SIĘ W BÓLU. Pampers suchy, brzusio najedzony, ciuszki wygodne, ciepło w dupkę, godzina 22.59 czyli warunki sprzyjające pójściu spać a pacjent (miesiąc z hakiem), będąc już na skraju zaśnięcia po 20 minutach głaskania i mruczenia kołysanki, nagle się rozbudza. Oprócz psychiatry u mnie potrzebny jest też ortopeda od schylania się nad łóżeczkiem.